Dawno, dawno temu... No, nie tak dawno, to raptem kilka lat, ale wydaje mi się, jakby to było w jakiejś innej epoce - koleżanka namówiła mnie na zabranie moich dwóch dachowców na wystawę.
Potem na drugą... A potem wsiąkłam w świat wystaw.
Początkowo myśl o hodowli nawet nie zakiełkowała w mojej głowie. Po którejś wystawie zakochałam się w bengalach, ale miłością z początku platoniczną. Bo przecież już miałam dwa koty, wystarczy, prawda?
Ale wizja bengala nie dawała mi spokoju. A może jednak? Mój mąż dla odmiany zakochał się w maine coonach. Zapadło postanowienie: dla mnie bengal, dla ciebie maine coon.
Maine coon mojego męża pojawił się u nas jakiś czas później. Za to mój bengal przybrał postać Filipa - buro-białego dachowca, który miał być tylko kotem tymczasowym i znaleźć nowy dom, ale on sobie postanowił, że to nasz dom jest tym właściwym. I postawił na swoim ;)
Cóż, założony limit zakocenia został osiągnięty. Pozostało mi więc odwiedzanie stron moich ulubionych hodowli i sycenie się widokiem bengali na zdjęciach. Oraz oglądanie, wtedy jeszcze bardzo niewielu, przedstawicieli tej rasy na wystawach w Polsce.
Obserwacja bengali w naturze i na zdjęciach, czytanie artykułów pisanych przez hodowców, śledzenie list dyskusyjnych pozwoliło mi całkiem nieźle poznać tę rasę. I powoli w mojej głowie tworzył się obraz bengala idealnego.
Nagle pojawiła się przed nami perspektywa znacznego podniesienia metrażu powierzchni życiowej. A wizja bengala idealnego zaczęła domagać się realizacji... Zapadła decyzja o założeniu hodowli.
Rok po podjęciu tej decyzji pojawiła się w naszym domu pierwsza kotka hodowlana. Jest moim skarbem i wielką miłością. Miłość w tym przypadku nie chce być ślepa - choć kotka ma doskonałych przodków i wiele zalet, widzę ile jeszcze można by poprawić. Wiem, że czeka mnie mnóstwo pracy, aby zrobić krok w kierunku mojego kota idealnego. Ale na tym właśnie polega hodowla. Mam nadzieję, że jej podołam.
2009-03-04, Agata Kruszona-Zawadzka
|